Nielegalny ser z larwami muchy na Sardynii. Rybia sperma w Japonii. Świnki morskie w Peru (podobno wyglądają, jak szczury; smakują, jak króliki). Sfermentowane mięso rekina na Islandii. Bekon zawinięty w kiełbaski, które są zawinięte w bekon w Stanach.
Co z tego włożylibyście do ust?
Lonely Planet wydało przewodnik po kuchni ekstremalnej. Eddie Lin, autor tej małej książeczki, spróbował tego wszystkiego i jeszcze kilkudziesięciu innych podejrzanych smaków, z których część może wydawać się nam bardziej przystępna (flaki - choć szczerze mówiąc, już chyba szybciej spróbuje pasikonika, niż zjem flaki), a część zupełnie niejadalna (chicha [czicza] - fermentująca przez kilka dni kukurydza wcześniej przeżuta przez Indianki). Wszystko opisane w dowcipny sposób, tak charakterystyczny dla przewodników LP. Przy każdej potrawie dowiemy się, co to dokładnie jest, gdzie to jest, jak to się robi i jak to smakuje - możemy więc znajomym opowiadać o amoniakowo-siarkowym smaku tysiącletnich jaj i ich żółtku o konsystencji gęstego syropu. Pycha.
Podoba mi się relatywizm autora - nie ma tu samych ohydności z punktu widzenia "człowieka zachodu". Są ohydności po prostu. Coś, co nam się wydaje oczywiste i smaczne, dla Azjatyckiego gościa może być nie do przełknięcia. Niech za przykład posłuży Koreańczyk, który ostatnio mieszkał u mnie przez kilka dni. Ze łzami w oczach opowiadał o mackach jeszcze żywej ośmiornicy. Rozwodził się nad teksturą, próbował opisać smak, brakowało mu słów (LP: jedzenie macek żywej ośmiornicy jest, jak pocałunek ostrygi. Świeże i oceaniczne). Ale smalcu (również opisanego w książeczce, jako produkt ukraiński: gumiaste i kremowe zarazem) nie chciał spróbować.
Jeśli chcecie dowiedzieć się, jak smakują różne dziwaczności (konik morski, gorzki melon, tarantula) to śmiało pytajcie. Zacytuję Wam Lonely Planet.
Jeśli chcecie dowiedzieć się, jak smakują różne dziwaczności (konik morski, gorzki melon, tarantula) to śmiało pytajcie. Zacytuję Wam Lonely Planet.