Znowu kilka zdjęć z wakacji. Tym razem z Libanu i Syrii. Po ostatnich wiadomościach o wybuchu wojny domowej w Syrii patrzę na nie trochę inaczej. Coś czego się dotknęło, co się widziało, gdzie się męczyło, cieszyło, rozmawiało, zwiedzało, poznawało staje się częścią nas. Dlatego dość osobiście traktuję wszystkie doniesienia z Syrii, szukam miejsc, w których byłam, próbuję się skontaktować z ludźmi, których poznałam. Oczywiście ta osobistość nie przekłada się na bardziej konkretne działania. Najpierw tylko liczyłam, że po Tunezji i Egipcie coś się w Syrii zacznie, choć cały czas pamiętałam słowa Rashy poznanej w Mar Musa - "My się za bardzo boimy. Poza tym tak, jak jest - jest dobrze. Gdyby coś się miało wydarzyć nie będziemy walczyć, pochylimy głowy". Ale zaczęli walczyć. Tylko, że niestety pojawia się scenariusz Libii, a nie Egiptu. Co robić? Jednak nie zżyłam się z Syrią na tyle, żeby natychmiast jechać tam z misją humanitarną. Moje zatroskanie to takie bezpieczne zatroskanie z kanapy na Mokotowie. Po prostu dalej będę śledzić informacje przeżywając, że miejsce, które widziałam jest zagrożone.
A na razie zdjęcia zupełnie niezwiązane z tym, co się teraz w Syrii dzieje.