niedziela, 5 grudnia 2010

szabat

Szabat pod ścianą płaczu. W piątek ogłaszają go trąby i całe miasto zamiera. Autobusy przestają jeździć, sklepy i knajpy się zamykają, ulice pustoszeją. Wieczorem nie ma nikogo. I tylko niekoszerny McDonald jest otwarty (koszerny oczywiście się zamyka). A od soboty rano (ciągle nie jeżdżą autobusy) na ulicach pojawiają się ortodoksi w futrzanych czapach, jedwabnych strojach, odświętnych ubraniach. Pod Ścianą Płaczu trwa istny pokaz mody - każda szkoła ma inne wzory, kapelusze, jarmułki, kolory. Rodziny z gromadą dzieci (jak na razie mój rekord to dziesięcioro dzieci) kręcą się po placu, spotykają znajomych, modlą się z przejęciem pod samą Ścianą.
A kiedy zajdzie słońce kończy się szabat. 
Miasto znowu ożywa. Ruszają autobusy, otwierają się knajpy i sklepy. Wewnątrz murów starego miasta Żydzi cały czas modlą się pod ścianą. Chrześcijanie (a właściwie tłum staruszek podpierających się laskami, w czarnych chustach na głowie - żywcem wyjętych z greckich pocztówek) zaczynają tłumnie biec do Bazyliki Grobu Świętego (która zamyka się o 19, ale w sobotę wieczorem otwiera się znowu przed 23 na nocne modlitwy). A na zewnątrz murów zaczyna się zabawa. Uliczni grajkowie, śpiewacy, klauni, artyści, parodyści i kabareciarze rozśmieszają przechodniów. Do restauracji z widokiem na Jerozolimę ustawiają się kolejki. Popularny deptak w Mamilli (teraz pięknie oświetlony na chanukę) szczelnie wypełnia tłum z torbami najmodniejszych izraelskich marek w dłoniach.
Przechodzę w tą i z powrotem te sto metrów pomiędzy murami wchodząc raz w jeden, raz w drugi świat.

0 komentarze:

Prześlij komentarz