piątek, 27 sierpnia 2010

Baalbek


Przepis na dzień idealny:
Przygotowania: kupić bilet na samolot do Libanu, wylądować w Bejrucie i mikrobusem pojechać do Baalbek pijąc po drodze gęstą kawę z kardamonem kupowaną od ulicznego sprzedawcy, który w bagażniku samochodu ma profesjonalny ekspres.
Składniki: Obudzić się rano w Baalbek w hotelu z ocienionym patio. Wyjść na zewnątrz. Usiąść przy plastikowych stolikach tuż obok hotelu i pozwolić dwóm miłym paniom podać na śniadanie to, co uważają, że jest najsmaczniejsze – twarożek z sera koziego, świeże pomidory, dwa placuszki – jeden z zatarem, drugi na ostro. Do tego kawa i herbata. Pójść zwiedzać ruiny największej rzymskiej świątyni. Podczepić się pod anglo-francusko-hiszpańską grupę i zachwycać się opowieściami przewodnika. Wypić świeżo wyciskany sok pomarańczowy. Pójść na spacer po mieście po drodze spotykając: 1. pana cukiernika, który do baklawy dorzuca w prezencie swoje ulubione ciasteczka. 2. właściciela hostelu, w którym koniec końców się nie zatrzymaliśmy, który dał nam darmową, ekspresową lekcję arabskiego. 3. pana smażącego placuszki, który – widząc nasze zainteresowanie – częstuje nas i placuszkami i słodkim syropem do ich maczania. 4. mijające samochody, których kierowcy wołają do nas welcome. 5. pana sprzedającego gotowany groch z solą, który na nasz widok zrywa się, żeby nas poczęstować i rozmawia z nami (po arabsku) skąd jesteśmy, co robimy, jak nam się podoba Liban i gdzie jedziemy dalej. Wypić świeży sok z pomarańczy. Zdrzemnąć się. Zobaczyć największy blok kamienny na świecie. Zjeść hummus. Wypalić jabłkową nargillę patrząc na zachodzące nad ruinami Baalbeku słońce. Dostać od właściciela knajpki słodkiego arbuza. Pójść spać.

Wszystko zmieszać, przyprawić kardamonem i jaśminem. Spożywać w nieograniczonych ilościach.

1 komentarze:

Prześlij komentarz