poniedziałek, 22 listopada 2010

the ultimate pumpkin cake quest

Nie wychodzi mi. Ciasto dyniowe, które na zdjęciach wygląda tak kusząco, jesiennie, piernikowo nie wychodzi mi. To znaczy wychodzi, ale tylko w połowie. Bo smak jest świetny, tylko konsystencja nie taka. Wobec czego rozpoczynam prywatny quest na zrobienie najlepszego ciasta z dyni spełniającego rygorystyczne wymogi smaku i przyjemnej sprężystej konsystencji (żadne lepkie zakalce, choćby nie wiem, jak bardzo były smaczne, mnie nie interesują). Dopuszczam minimalny cień szansy, że z dyni nie da się zrobić innej konsystencji, ale przynajmniej  sprawdzę to doświadczalnie.
Za mną już trzy próby.
Pierwsza makrobiotyczna. Od niej się wszystko zaczęło, bo wcześniej nie miałam w ogóle pojęcia o tym, że z dyni można robić ciasto. Jeśli się nad tym głębiej zastanowić ma to sens. Dynia jest słodka (szczególnie pieczona). Dynia ma przyjemny pomarańczowy kolor. Nawet gdzieś czytałam, że dynia jest bardziej owocem niż warzywem. Z Marchewki też się robi ciasto. A w Stanach to w ogóle od dawna dodają dynię do wszystkiego - do ciast, placków, muffinków i batoników (a także do piwa, którego nie udało mi się wypić,  ale o którym dużo opowiadała Ola). 
Próba makrobiotyczna nie wyszła do końca, bo zapomnieliśmy dodać słodu do ciasta. Poza tym, choć piekliśmy ciasto koło 50 minut środek wyglądał na niewypieczony. Ale był upieczony. A ciasto polane obficie słodem całkiem smaczne.
Druga próba była na podstawie połączenia przepisów znalezionych w Internecie. Mniej makrobiotyczna, bo chciałam użyć jajek i cukru. Pieczona 70 minut. Ta wyszła całkiem, całkiem (szczególnie, jak postała jeden dzień) choć środek nadal był zakalcowaty.
Trzecia próba miała udoskonalić drugą, ale okazało się, że dyni jest trochę za mało. Zmniejszyłam więc proporcje o połowę. Musiałam zmniejszyć też czas pieczenia, żeby mi się wierzch nie spalił. Ta próba też jest całkiem okej, ale środek nadal nie spełnia wymogów. Poza tym sypnęłam mniej przypraw i nie miałam imbiru, więc jest po prostu mniej smaczna.

Na razie podaję przepis na próbę numer dwa. Mam kilka pomysłów na udoskonalenie, ale najpierw muszę rozdysponować po znajomych i rodzinie próbę numer trzy i zwolnić blachę do pieczenia.
Ciasto numer dwa będzie miało zbitą, brązową skórkę i lekko lepiący się środek. Moi znajomi i rodzina zjadają je w ciągu kilku minut. Dlatego podaję na nie przepis, a sama szukam dalej.

Używam dyni Hokkaido, bo jest niewielka (ale może to właśnie decyduje o mojej klęsce - następnym razem spróbuję z inną dynią). Trę ją na tarce (mniej więcej 3/4 dyni - tak, żeby mieć 2 szklanki startej dyni). Można to zrobić w malakserze, ale wtedy trzeba obrać dynię ze skórki

  • 2 szklanki startej dyni
  • 3 jajka
  • 3/4 szklanki cukru (używam brązowego)
  • 2 szklanki mąki
  • łyżeczka proszku do pieczenia
  • cukier wanilinowy (opakowanie)
  • cynamon (według smaku)
  • łyżka miodu
  • 3/4 szklanki oleju
  • starty świeży imbir (ile chcecie - im więcej, tym ostrzejszy smak)

Piekarnik rozgrzewam do 180 stopni (oczywiście tu jest największe pole do popisu. Temperaturą, czasem i termoobiegiem można dowolnie manipulować. Czuję się, jakbym wracała na studia psychologiczne i robiła eksperymenty z dziesięcioma zmiennymi).

Jajka ubijam z cukrem, aż będą bielsze i bardziej puszyste (kolejne miejsce do eksperymentów: może żółtka i pianę trzeba ubić osobno?)
Do jaj i cukru dodaję mąkę, proszek do pieczenia, miód, olej, cukier wanilinowy, cynamon.  
Wszystko to miksuję na gładką masę - powinna być w miarę płynna, co nie znaczy, że powinna być rzadka. Po prostu nie może być zbitą, gęstą kulką. Tak wyszło mi na początku i dodałam trochę wody, ale chyba dodałam za dużo - podejrzewam, że dlatego ciasto numer 2 miało jednak zakalca. 
Do gładkiej masy dodaję dynię i imbir. Opcjonalnie orzechy albo rodzynki, albo ogólnie pojęte bakalie. Mieszam delikatnie. Przekładam do brytfanki, tortownicy (nasmarowanej masłem i oprószonej mąką) i piekę 50-60 minut w temperaturze 180 stopni.  Studzę, próbuję jeszcze ciepłego, bo nie mogę doczekać się wyniku. Przez najbliższy czas powstrzymuję się od podjadania go, co chwilę, bo mimo zakalca ma głęboki korzenny, ale słodki, smak. Kojarzy mi się z kominkiem, poduchami, herbatą z malinami albo grzanym winem, zimą za oknem i nartami (ach! narty!).

Przede mną kolejne próby: ciasto z pieczoną dynią i ciasto z mlekiem podsunięte mi przez Olę (drugą).
Jeśli macie swoje sprawdzone pomysły, które oszczędzą mi eksperymentowania z tyloma zmiennymi, to - proszę bardzo - dzielcie się nimi!

1 komentarze:

Unknown pisze...

Sądząc ze zdjęcia, ciasto faktycznie nie było specjalnie udane...

Prześlij komentarz