czwartek, 30 września 2010

Przeziębienie i risotto

Dziś walczę z przeziębieniem za pomocą zupy miso (wersja oczyszczająca), łóżka i wzmacniająco-rozleniwiającego risotto.
Risotto nauczyłam się robić w Londynie, gdzie mieszkałam kilka miesięcy i nagle musiałam zacząć sama dla siebie gotować. Kupiłam grubą książkę Jamiego Oliviera i wypróbowywałam różne przepisy na mojej maleńkiej, dwupalnikowej kuchence. Risotto szybko stało się moim ulubionym polepszaczem humoru. I sprawdza się zawsze, kiedy ktoś w domu jest chory. 

Krótki przepis, bo charkam i chrząkam, poza tym zaraz zaczyna się Wrzenie świata.
Cebulę podsmażam na maśle z oliwą (jak mam pora, to dodaje pora). W tym czasie zagotowuje wodę i zalewam dwie kostki rosołowe (Wiem, wiem. Według sztuki powinien być prawdziwy rosół, smak jest znacząco lepszy, ale dziś nie miałam siły gotować rosołu). Do podsmażonej cebuli dodaję specjalny włoski ryż do risotto (jest bardziej płaski od zwykłego ryżu, nie wolno go płukać, bo inaczej nie będzie tak kleisty, jak potrzebujemy), mieszamy tak, żeby wszystkie ziarenka pokryły się masłem i lekko zeszkliły, dodajemy kieliszek białego wina, czekamy aż odparuje i od tego momentu zaczyna się uspokajająca, jednostajna praca związana z mieszaniem. Dolewamy chochlę gorącego rosołu i mieszamy, aż się wchłonie. Potem kolejna chochla. I kolejna. I kolejna. Gotowanie ryżu trwa mniej więcej dwadzieścia minut. Powinien być miękki, ale nie rozgotowany. Środek ziarenka  nie może zgrzytać w zębach, ale każde ziarenko musi zachować swój kształt (nie zależy nam na bezkształtnej masie).
Kiedy ryż jest gotowy zdejmujemy garnek z ognia, dodajemy łyżkę masła, doprawiamy i wrzucamy, jakie chcemy składniki (od smażonych grzybów, przez duszonego bakłażana, po marynowane mięso), przykrywamy na pięć minut, patrzymy jak przykrywka lekko paruje, otwieramy, patrzymy z podziwem na roztopioną plamę masła, mieszamy i jemy.

Moim ulubionym składnikiem jest twardy ser kozi. Kawałki pokrojone w kostkę cudownie rozpuszczają się w słonecznie żółtej masie risotto. Do tego dodaje przekrojone na pół pomidorki cherry i dużo pieprzu.
A dziś zamiast wina, którego akurat nie miałam, dodałam resztkę żurawinowej wódki. Smak żurawin idealnie łączy się z kozim serem. Musiałam się powstrzymywać, żeby zostawić sobie porcję na jutro, na dalszy ciąg przeziębienia.

1 komentarze:

Unknown pisze...

Ja na jutro planuję risotto z gruszkami i gorgonzolą. Może jeszcze dorzucę szpinak.
Weź lekarstwa!

Prześlij komentarz