Z kolei w Syrii zwiedzamy na razie miasta na H (Homs, Hama). Ale to się skończy już dzisiaj, bo zaraz jedziemy do Damaszku. Filip jutro wraca do Bejrutu i do Polski, ja zostaję na koniec Ramadanu, pustynię, Eufrat, jedzenie w Aleppo, cedry w Libanie (cały czas nie widzieliśmy) i kąpiel w morzu.
Hama była dokładnie takim miastem, jakiego potrzebowaliśmy, żeby trochę odpocząć po szaleńczym tygodniu zmieniania codziennie hoteli. Jest niewielka (a przynajmniej jej stara część), ma przyjemne hostele, klimatyczną starą część (niestety zostało tylko kilka ulic - miasto zostało zniszczone w 1982, kiedy wybuchła tu mała rewolucja) i wielkie, ogromne, gigantyczne koła młyńskie, które w zamierzchłych czasach wodę z rzeki przenosiły do sieci akweduktów, którymi była rozprowadzana po całym mieście. Trochę się spóźniliśmy, koła kręcą się jeszcze w lecie, kiedy stan wody jest trochę wyższy (teraz rzeka jest prawie zupełnie wyschniętą, zieloną śmierdzącą breją). Ale wrzesień w Syrii to już początek zimy (takie przynajmniej mamy podejrzenie patrząc na godziny otwarcia różnych zabytków). Kto by pomyślał, że jesteśmy tu poza sezonem?
2 komentarze:
Ale jest ciepło? Co z upałami?
Jest mega ciepło. Tak ze 40 stopni.
Prześlij komentarz