sobota, 11 września 2010

Aleppo

Przyjechałam tu w pierwszy dzień Iid - końca Ramadanu. Liczyłam na wielkie święto, tłumy na ulicach, fajerwerki całonocne tańce. Ale Aleppo było puste. Wszyscy wyjechali na trzydniowe wakacje, a ci którzy nie wyjechali, ucztowali z rodziną w domach. Gdzieniegdzie tylko włóczyły sie grupy młodych chłopaków, którzy na święto przyjechali do miasta ze wsi, ubrani w najlepsze dżinsy i sztywne plastikowe koszule.
Następnego dnia na ulicach pojawiło się trochę ludzi, głównie rodzin z dziećmi. Chłopcy i dziewczynki biegają tu z plastikowymi karabinami, pistoletami i kałaszami i strzelają do siebie, albo do przechodniów. Wszyscy idą oglądać cytadelę, a potem odpoczywają w jednej z kafejek urządzonych na modle europejska z wifi i cappuciono i nargillą jako jedynym orientalnym dodatkiem.
Dopiero po trzech dniach Aleppo ożyło naprawdę. Suk rozbrzmiał glosami sprzedających i kupujących, wypełnił zapachami przypraw i mydła, z którego słynie Aleppo (najlepsze jest ośmioletnie z mieszanki oliwy i olejku wawrzynowego, używała go podobno Kleopatra). Spędziłam popołudnie chodząc wąskimi, zadaszonymi ulicami miasta, którego atmosfera niewiele zmieniła sie od czasów, kiedy zatrzymywały sie w nim karawany jedwabnego szlaku.

0 komentarze:

Prześlij komentarz