Kilka lat temu, razem z Filipem, pojechałam w podróż dookoła Chin. Nasz ambitny plan szybko został zweryfikowany - nie można w półtora miesiąca zwiedzić całych Chin. W półtora miesiąca to można Chiny dopiero zacząć poznawać, dać się wciągnąć smakom, zapachom, ludziom i widokom, związać się z tym krajem niewidzialną nitką, która później przed każdymi wakacjami ciągnie i każe mi zadawać Filipowi pytanie "Hej, a może w tym roku jednak do Chin?". Być może właśnie to będzie ten rok. Ale na razie Chiny mamy tylko na zdjęciach.
Chinglish
Szanghaj. Rozświetlone Nanjing Road nocą. Jedna z najbardziej ruchliwych zakupowych ulic na całym świecie. Przenośny grill, w dzielnicy wieżowców - Pudong - w Szanghaju. Klasztor Szaolin okazał się miejscem dość dosłownym. Mało tam było ezoteryczności i tajemniczości, której - naiwnie - wyczekiwałam.
Widok podczas wspinaczki na świętą górę Emei Shan w Syczuanie. Mury wokół Xi'an, miasta liczącego 3100 lat. Niedaleko stąd odkryto terakotową armię. Kamienny las w Yunnanie.
Ryżowe pole w Dali, spokojnej miejscowości w Yunnanie. Suszący się na drewnianych drągach jogurt. Specjalność Dali. Świątynia boga literatury i boga wojny w Hongkongu.
Prom Star Ferry przewożący pasażerów z Kow Loon na wyspę Hongkong od ponad 100 lat.
1 komentarze:
Jak patrze na dowolne z tych zdjęć to na prawdę myślę: "A może w tym roku do Chin"? :)
Prześlij komentarz