czwartek, 16 czerwca 2011

jak się szykuję do wyjazdu

nie szykuję się.

A przynajmniej nie tak, jakbym chciała. Plan był taki, że na tydzień przed wyjazdem będę miała wszystko kupione, wszystko napisane, wszystko przeczytane i wszystko spakowane, a ja będę tylko doczytywać przewodnik i Bouviera i snuć plany, co do trasy.
Zaczęło się od tego, że w ostatniej chwili dostałam zlecenie na tekst, które przyjęłam. 
Potem naiwnie wierzyłam, że w dwie godziny kupię wszystkie ubrania potrzebne na wyjazd. 
Potem okazało się, że nie tak łatwo jest znaleźć dokładnie taki komputer, jaki sobie wymarzałam.
Potem wracałam po dziesięć razy do sklepu, bo zapominałam o konwerterze do prądu, lusterku i lekarstwach.
Potem zrobiłam giga zakupy ubraniowe, bo na nic nie mogłam się zdecydować i stwierdziłam kupię, przymierzę w domu, zdecyduję i oddam. No i teraz muszę oddać.
A potem, kiedy schodziłam ze schodów, wykonałam jeden zdradziecki krok i poszedł mi kręgosłup. Siedzę, chodzę i śpię w pozycji bocznej przechylonej ze znacznym skrętem w prawo. Więc do listy doszła mi jeszcze interwencyjna wizyta u ortopedy.
Ale przy tym wszystkim jestem gotowa - przecież na ten wyjazd szykuję się już prawie rok.